Step Up to jeden z najbardziej znanych cykli filmów tanecznych na świecie. Kiedy mamy nadzieję, na już ostatnią część, zaraz po premierze pojawiają się informacje o kolejnej. Dla niektórych to staje się to nudne, inni znów z chęcią lub tylko z czystej ciekawości wybierają się do kina. Ja wszystkie części obejrzałam w domowym zaciszu, bowiem jakoś do kina mi nie po drodze w tym czasie.
Po obejrzeniu wszystkich dostępnych części bez żadnych wątpliwości stwierdzam iż jak na razie – choć dziwnie to brzmi – te parzyste są według mnie najlepsze. Step Up 2 i Step Up 4 Revolution, są najciekawsze i prezentują najlepsze choreografie. Ja jednak lubię, kiedy w tańcu się coś dzieje, wolę taniec nowoczesny: hip-hop, breakdance, electric boogie, house dance czy funky od tych klasycznych czy towarzyskich. Może to ma też związek z moim gustem muzycznym. Po prostu lubię, kiedy coś się dzieje, niż kiedy tancerze wolno płyną przez parkiet. I właśnie w tych dwóch częściach to znalazłam.
Co najlepsze w Step Up 4 Revolution, znalazłam także niezwykle nowatorskie pomysły na choreografie. Nie mogę, napisać/powiedzieć nic innego, jak „jestem na tak!”. To jest coś, co wręcz uwielbiam! Już w zwiastunach widziałam dosyć ciekawe koncepcje, jednak podczas oglądania mogłam zaobserwować ich jeszcze więcej. Świetnie przedstawione, zatańczone, wymyślone. Po prostu cud, miód i orzeszki w karmelu. Do czego jedynie mogłabym się doczepić to nie wiem czemu, ale ja bym widziała w tym jeszcze więcej tańca! Po prostu chłonęłam ten widok, jak gąbka i mogłabym tak wgapiać się w ten telewizor i nawet przez kolejną godzinę, jeśli mogłabym oglądać takie świetne choreografie. A do tego świetny soundtrack, który od razu wpadł mi w ucho i do teraz go maltretuję, jak zwykle mam to w zwyczaju przy naprawdę dobrych utworach.
Oczywiście w Step Up, nie może zabraknąć także momentów iście romantycznych. Cóż… to już mnie mniej interesuje, a historia Seana (Ryan Guzman) i Emily (Kathryn McCormick), jakoś nieszczególnie mnie interesowała. Akurat w tej kwestii Step Up 2 jest o wiele lepsze, bo tam cała grupa, jak i główni bohaterowie bardziej przypadli mi do gustu. Moje zainteresowanie ich historią było o wiele większe. Ci byli mi po prostu obojętni. Pomimo przeciwności losu, była dla mnie zbyt ckliwa i zbyt przesłodzona.
Co rzuciło mi się w oczy już od samego początku, to to że w czwartej odsłonie Step Up możemy zaobserwować zupełnie inny obraz. Bardziej przejrzysty, słoneczny. Miami pełną piersią. Ze wszystkich stron otaczające bogactwo, pomimo oczywiście tej biedniejszej dzielnicy. I ukazanie, że pieniądze nie czynią człowieka tak szczęśliwym, jak tych, którzy mają wokół siebie wsparcie rodziny i przyjaciół. Typowy schemat, który mogliśmy oglądać w poprzednich częściach.
Mam nadzieję, że piąta odsłona będzie równie dobra i nie spadnie na dosyć niski poziom trzeciej części, która niezbyt przypadła mi do gustu, bo była mdła i nijaka. Sprawę uratowali tylko tancerze, których dane nam było poznać w poprzednich częściach, jak Łoś (Adam G. Sevani) i Jenny Kido (Mari Koda). Taniec finałowy w niej był dobry, ale cały film nie powalał. Nie to co w tej najnowszej. Oby tak dalej, a na pewno z ogromną chęcią będę wyczekiwała kolejnych kontynuacji! A ciekawa jestem, co też nam pokaże nasza polska krew – Izabella Miko. No, no już czekam na pierwsze zdjęcia i zwiastuny.