Dariusz Rekosz jest polskim autorem książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych, a także scenariuszów i felietonów. Jest animatorem kultury i twórcą słuchowisk radiowych. Pasjonuje się piłką nożną, interesują go podróże i uwielbia dobrą kuchnię.
Po książce nie spodziewałam się niczego szczególnego. Tak naprawdę przybyła do mnie przypadkowo, a że akurat miałam ochotę na lekką, krotką młodzieżówkę z ciekawości się za nią zabrałam. Swego czasu, a było to w przedostatnie wakacje namiętnie zaczytywałam się w krótkich młodzieżowych opowiastkach z serii „Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty” i chyba Pocztówkę z Toronto można by było do nich zaliczyć. Szkoła, młodzież, miłość, przyjaźń, codzienne problemy, te ważniejsze i te mniej ważne.
No właśnie, problem. A problemów jest tu dosyć sporo. Śmierć ojca głównej bohaterki, problemy finansowe w domu, dziwne omdlenia uczniów i dopalacze. A żeby jeszcze tego było mało prawie wszystkie problemy rozwiązują się dosłownie w jedno popołudnie. Oj, jak ja bym tak chciała. Niestety tak się nie da i to jest dla mnie trochę przesadzone, no ale na lekką, niewymagającą młodzieżówkę z happy endem chyba w sam raz?
Mnie lektura momentami nudziła, ale może dlatego, że niektóre wątki, jak choćby ten ze skarbem Zawartki jakoś mnie nie zainteresowały i śmiem wątpić, że osoba w moim wieku na miejscu Moniki postąpiłaby tak jak ona. Niektóre jej zachowania, jak i całe przedstawienie jej postaci były dla mnie zbyt dziecinne. Nie miałabym zastrzeżeń gdyby była ona w wieku 10-13 lat, tak więc byłaby w 4-6 klasie podstawówki. Trzecioklasiści może nie są już nie wiadomo jak dorośli, ale nie interesują ich już raczej żadne miastowe opowiastki o ukrytych skarbach. Autor próbował wykreować obraz realnego gimnazjum, ale średnio, a raczej w ogóle mu się to nie udało. Najbardziej realistycznym takim obrazem, choć jest to książka z innego gatunku, jest dla mnie niedawno przeczytany Krąg szwedzkiego duetu. Tamtejsze gimnazjum było naprawdę z życia wzięte i w niektórych momentach czułam się jakbym była u siebie, a to z Pocztówki z Toronto było raczej dzisiejszą podstawówką. Może gdyby to w szóstej klasie szkoły podstawowej została osadzona powieść wtedy byłaby dla mnie bardziej realistyczna?
Pocztówka z Toronto będzie z pewnością dobrą lekturą dla niewymagających młodszych nastolatków, bo możliwe, że tych starszych może ona nudzić. Lekka i nawet przyjemna może umilić jedno popołudnie. Trochę przesadzona, trochę mało realistyczna, ale jest happy end i są poruszone dosyć ważne problemy, czyli jest coś, co młodzieżówka mieć powinna. Gdyby było trochę lepsze wykonanie i nie było tej przesadzonej końcówki może byłoby lepiej? Tego nie wiem, ale lektura skończyła się w takim momencie, że autor mógłby się pokusić o kontynuację. Czy się nad tym zastanawia? Nic mi na ten temat nie wiadomo, ale gdyby mi się bardzo nudziło i nie miałabym nic innego do czytania możliwe, że z mojej diabelskiej ciekawości bym się za nią zabrała. A nuż, może byłaby ciekawsza od tej części i a nuż może rozwinęłaby się może ciekawsza relacja między Moniką i Włodkiem.