Artur w mgnieniu oka stracił wszystko – pracę, dziewczynę, „przyjaciela”, majątek. Jedynie, czym może się poszczycić to paczka prawdziwych przyjaciół, która nie opuszcza go w niedoli. Z pewnością gdyby nie oni, nie doszedłby do siebie, po tym, co go spotkało. Z pozostałych pieniędzy kupuje starą chatę na wzgórzu, nie znając jej przeszłości. Bo i po co? Nikt się nią nie chwalił, a i tylko na taki „luksus” było go stać. Już w pierwszy dzień poznaje jedną z miejscowych dziewczyn, Anetę. Miał nadzieję na stabilizację, jednak w najbliższym czasie nie jest ona mu dana, a to za sprawą przeszłości, która nie została jeszcze zamknięta. Przeszłości jego, jak i jego nowego miejsca zamieszkania. Jakie tajemnice kryją mury starego domu? Czego się o nim dowie? Co ma wspólnego z tym wszystkim nowo poznana niedowidząca Aneta, która szybko staje się jedną z najbliższych mu osób?
Marta Grzebuła jest polską pisarką pochodzącą z Wrocławia, gdzie urodziła się w 1960 roku. Pisze od trzynastego roku życia. Na swoim koncie ma już około trzynaście powieści i czterysta wierszy. Na rynku wydawniczym zadebiutowała tomikiem wierszy W cieniu Jarzębiny. Jak sama mówi „Sercem do serc, piszę”.
Po Przepaści samobójców spodziewałam się czegoś zgoła innego. Po tak mocnym tytule miałam nadzieję na coś z większym dreszczykiem i dawką podobnych emocji, czegoś, co bardziej zmrozi mi krew w żyłach, choć w małym stopniu. Niestety tutaj niczego takiego nie znalazłam. Owszem, jako powieść obyczajowa z wątkami paranormalnymi powieść jest nawet znośna. Razi jedynie fakt, że relacje między głównym bohaterem, a jedną z miejscowych dziewczyn tak diametralnie ulegają zmianie. Wszystkie dzieje się na już i teraz. Jest mało czasu na dokładne przemyślenie, chociaż czasami, to jest nawet lepsze od gdybania, ale jednak…
Właśnie… czas. O czasie jest napisane dużo. Aż za dużo. To się także tyczy opisów nastawania nocy. Jeszcze w żadnej książce nie znalazłam ich aż tyle. Do znudzenia i w pewnym momencie powtarzające się, czego wprost nie cierpię. Tak samo, jak ciągle powtarzanie „jak w przysłowiowym…”, itp. Tego już nie trzeba chyba powtarzać, raz wystarczy. Każdy to raczej wie, a jeśli nie każdy to znaczna większość. Dzięki temu poczułam się, jakbym była uważana za jakąś niedouczoną. Nie przesadzajmy, chyba wielu czytelników zna takie przysłowia, jak choćby „pękać w szwach”, tym bardziej, że prawie wszystkie użyte w powieści są także używane w potocznym języku.
Irytuje także ogrom błędów. W jednej chwili nie wytrzymałam i sprawdziłam, czy aby na pewno Przepaść samobójców przeszła przez korektę, bo na taką nie wygląda. Ku mojemu zaskoczeniu miała ją, ale chyba tylko tą „przysłowiową”. Naprawdę jest to jedna z najgorszych powieści pod tym względem, jaką czytałam całym moim życiu, bo co mam powiedzieć na takie słowa, jak „gdzie nie gdzie” (co już samej mnie raziło w oczy, jednak dla pewności musiałam sprawdzić w słowniku, ale co dziwne kilkadziesiąt stron później wyraz ten został dobrze napisany, tak jakby ktoś nie mógł się zdecydować, która pisownia jest odpowiednia i pomyślał „a wstawię dwa, jedna z nich na pewno jest dobra” niczym na dyktandzie z polskiego), czy „czerwono białą” (wszystkie nasze flagi narodowe do tej pory trzepoczące na wietrze chyba zatrzymały się z wrażenia… a do tego inne połączenie dwóch kolorów także było napisane osobno, bez myślnika). Takich kwiatków jest o wiele, wiele więcej, jednak te zapamiętałam najbardziej i właśnie tych strony zapisałam. Do tego dochodzi złe według mnie rozmieszczenie znaków typu myślnik czy cudzysłów i tak oto powieść była katorgą dla moich oczu, których rażą takowe niedociągnięcia szczególnie w książkach, które podobno mają jakąś tam korektę.
Gdyby rozpatrywać tę pozycję pod względem tematów, jakich porusza, oczywiście jest tu wszystko, o czym można przeczytać na tylnej obwolucie. Jest walka z przeciwnościami losu, jest opowieść o przyjaźni, miłości, prawdzie, zdradach, śmierci, naiwności, zrozumieniu i docenieniu czegoś za późno, kiedy straciło się to już bezpowrotnie. Podobnie sprawa ma się z bohaterami. Nic ciekawego. Ani do polubienia, ani do zapamiętania. Wszyscy tacy sami, podobni, zero różnicy, „bez życia”. Są także zjawiska nadprzyrodzone, które również nadały pewnej tajemniczości tej książce. Ratują ją tylko te poruszane tematy, jak i właśnie te zjawiska, ale jednocześnie jest to za mało. Za mało na dobrą powieść, którą mogłaby być.
Przepaść samobójców niestety mnie nie porwała, a szkoda, bo myślałam, że będzie, chociaż dobra. Powtórzenia, błędy, język i bohaterowie, a co najważniejsze akcja nie przypadły mi do gustu, w takim stopniu, na jaki liczyłam. Mam nadzieję, że to było moje ostatnie spotkanie z tak słabym wydaniem, bo jeśli nie naprawdę stracę wiarę w korektorów. A czy powieść Marty Grzebuły polecam? Na to już chyba nie muszę opowiadać, choć jak ktoś jest ciekawy, jego wola. Musi być to jedna człowiek o stalowych nerwach, którego nie obchodzą błędy ortograficzne i powtórzenia, tak jak mnie.
„Ludzie gadają i będą gadać. Taka ich natura.” [s. 136]
~~~~
„[…] Nie wolno ci dać się ponieść emocji. Panuj nad tym, nad czym możesz, a unikaj tego, co wywołuje stan lęku.” [s. 230]
~~~~
„- Nie ma nic gorszego, jak zapętlić się w czasie, we własnych emocjach – dodał Artur.” [s.231]
~~~~
„I że w życiu nie chodzi tylko o to, co się ma z rzeczy materialnych, a o to, co jest nieuchwytne, lecz niewymownie piękne, miłość i przyjaźń.” [s. 344]