Bliźniaki. Dużo się o nich mówi. Czy na pewno potrafią wyczuwać swoje emocje na odległość? Czy na pewno wiedzą, kiedy tego drugiego coś boli, czy się źle czuje? Czy na pewno mają takie same nawyki, zainteresowania, gusta? Czy tak naprawdę łączy ich tylko niemal identyczny wygląd często tak mylący inne osoby?
Do Jacka (Adam Sandler) i jego rodziny przyjeżdża jego siostra bliźniaczka – Jill (Adam Sandler). Jak to z rodzeństwem bywa, czasami ich relacje nie są takie kolorowe. Jeden ma drugiego dość już na samą myśl o spotkaniu się z nim. Tak samo jest z Jackiem. Wiedzie spokojne, poukładane życie dopóki nie wpada do niego namolna i dość dziwna, samotna siostrzyczka. Co zrobi tym razem? Co tym razem namiesza? I co z tym wszystkim na wspólnego Al Pacino?
Adam Sandler jest jednym z najbardziej znanych aktorów komediowych. Lubię go, naprawdę. Lubię jego grę i z tego, co pamiętam, jak na razie nie oceniałam źle filmów, w których zagrał. Aż do teraz. Bo Jack i Jill to coś zupełnie innego i dla mnie niezrozumiałego. Komedia, która tak naprawdę komedią nie jest. Komedia, która jest beznadziejna w swojej beznadziejności.
Katie Holmes, Adam Sandler, Rohan Chand, Adam Sandler Źródło: filmweb |
Spodziewałam się czegoś dobrego. Czegoś, co mnie rozśmieszy, bowiem widząc takie nazwiska jak Sandler, Carrey czy choćby Carell mam nadzieję, na choć niezłą komedię. Niestety w tym wypadku przeliczyłam się. Coś nie wyszło, coś zostało przekombinowane, a do najciekawszych momentów nie zaliczają się te, w których grają główni aktorzy.
Pomysł z bliźniakami był nawet dobry, jednak wykonanie i scenariusz już nie. Zabrakło dobrych gagów czy komicznych momentów. Zamiast tego widz otrzymuje denne żarty i niezbyt udaną historię. Sandler paradujący w damskich ciuszkach, mógłby być przekonywujący, ale niestety nie jest. Przypomina raczej starszą, namolną ciotkę niż nawet głupiutką i łatwowierną siostrę bliźniaczkę. I nadal się zastanawiam, czy chciał uzyskać efekt namolnej bliźniaczki, czy może ciotuni tarmoszącą policzki na powitanie z coroczną, świąteczną wizytą.
Najbardziej spodobał mi się początek i koniec, czyli tam, gdzie swoje pięć minut mieli prawdziwi bliźniacy. O dziwo to właśnie to było najbardziej interesujące i w jakiś sposób śmieszne. Zaś z filmu najlepszy był dla mnie Rohan Chand wcielający się w Gary’ego Sadelsteina, czyli syna głównego bohatera. Tylko ten uroczy chłopiec ujął mnie swoją postacią. Inni byli albo przesadzeni, bezsensowni albo niewyróżniający się, ot kolejne postacie przewijające się na ekranie w tej dennej produkcji.
Dziwić może także takie nazwisko, jak Al Pacino w tej produkcji. Cóż Ojciec Chrzestny jeszcze przede mną, więc o ile się nie mylę, widzę go po raz pierwszy na ekranie. Owszem, dobrze wcielił się w postać napalonego, prześladującego i „zakochanego”, ale kiedy wspominałam o bezsensowności tego filmu miałam na myśli także ten wątek. Głupie, infantylne i zupełnie nieśmieszne.
Nadal zastanawiam się, jak coś takiego mogło ujrzeć światło dzienne. Tego nawet nie można określić mianem „takie głupie, że aż śmieszne”, jak w przypadku choćby Strasznego filmu 4. Tam można było pośmiać się z głupoty tej ekranizacji zaś tutaj tak naprawdę nie ma z czego się śmiać. Szkoda, bo mogło być o wiele lepiej. Szkoda, bo zagrał w nim Adam Sandler i sam współpracował przy scenariuszu. Szkoda, że to zrobił i dziwię się także, że ten wielki sławny Al Pacino przyjął rolę napaleńca. No cóż… jak widać muszą powstawać i takie okropne komedie, jak Jack i Jill, żeby móc docenić głupotę i śmiech, którego nie można opanować przy wcześniej wspomnianym filmie.