Film, Recenzje

Kamerdyner (2013)

Kamerdyner film
 
 
 
Reżyseria: Lee Daniels
Tytuł: Kamerdyner
Oryginalny tytuł: The Butler
Data premiery: 26 grudnia 2013 (Polska) | 5 sierpnia 2013 (świat)
Czas trwania: 2 godz. 12 min.
Obsada: Forest Whitaker, Oprah Winfrey, Lenny Kravitz, Cuba Gooding Jr., John Cusack, Jane Fonda
Książka: „Kamerdyner” – Will Haygood

 

 

 

 

Są takie filmy, które zmieniają postrzeganie świata. Może nie zmieniają życia, ale postrzeganie otaczającej rzeczywistości właśnie, a to już jest mały krok do zmiany dotychczasowej egzystencji. Są też takie filmy, które można oglądać po raz setny, ale nadal wzbudzają takie same emocje, jak podczas pierwszego seansu. Nadal chce się je oglądać i nadal dają do myślenia. Właśnie znalazłam kolejny po Zielonej miliNietykalnych i Wielkim Mike’u. The Blind Side. Choć ten pierwszy nie jest oparty na faktach, to również zalicza się do tych poruszających. A takie filmy wzruszają, poruszają i oddziałują podwójnie – raz opowiadaną historią, dwa taką, która wydarzyła się naprawdę.

Oto kamerdyner. Dla niektórych jeden z wielu, dla innych jedyny w swoim rodzaju. To on i jego historia. Ale historia nie tylko jego, jakby się mogło wydawać, ale także jego państwa, pobratymców, jak i innych kamerdynerów. To historia prawdziwa. Taka, która odgrywała się na oczach naszych przodków i niektórych z nas. Taka, która ma swoją kontynuację właśnie teraz. Oto Cecil Gaines i jego życie.

Kamerdyner zainteresował mnie już kilka miesięcy przed premierą, kiedy pierwszy raz widziałam wzmiankę o nim w jakimś programie. Nie pamiętam jego tytułu i nie pamiętam, jak nazywa się prezenterka, ale to nie jest istotne. Choć biografii jak na razie nie czytuję, to lubię tego typu ekranizacje. Z dwóch wyżej wymienionych powodów. Tym bardziej są one szokujące. I jeszcze bardziej skłaniają do refleksji.

Film jest oszałamiający. Jedyny w swoim rodzaju. Dawno nie oglądałam takiego, o którym myślałabym jeszcze kilka godzin po, mając w oczach łzy. Dawno ich tylu nie wylałam już od pierwszych minut produkcji, co jest u mnie rzadko spotykane, bo jeśli już, raczej robie to pod koniec. A tak właśnie było po Kamerdynerze. Często jest tak, że obejrzę jakiś film i zaraz o nim zapomnę. Przypomnę sobie o nim zaś wcześniej, przy okazji pisania o nim krótkiej opinii do zestawienia, czy zaś później, kiedy ktoś chce obejrzeć film z danego gatunku. To wszystko. Fajny, interesujący film dający załóżmy dwugodzinną rozrywkę. Nic poza tym i nic ponadto. Jeśli chcecie obejrzeć tę ekranizację, właśnie dlatego, grubo się mylicie i lepiej zostawcie sobie ją na później. Kamerdyner potrzebuje czasu. Czasu dla niego samego, jak i dla refleksji po nim.

Spodziewałam się tylko historii pewnego znanego kamerdynera. Ale dostałam znacznie więcej. Dostałam opowieść o sytuacji politycznej Ameryki na przestrzeni lat, o trudzie życia czarnoskórych ludzi właśnie w tych czasach, o ich bólu, cierpieniu i walce o swoje prawa. Dostałam sporą dawkę niedawnej historii. Historii strasznej i zdumiewającej, podczas której cały czas się zastanawiałam, jak tak można. Dlaczego dzieliło się i dzieli ludzi na rasę białą i kolorową. Oni chcieli tylko normalnie żyć. Żyć na równi z nami. Ale skutecznie im się to uniemożliwiało. Specjalnie wydzielone miejsca w kawiarniach, osobne szkoły, nawet specjalnie wydzielone krany do picia wody. Naprawdę podziwiam tych ludzi. Podziwiam ich za wolę walki i za zniesione trudy życia. Nigdy nie byłam rasistką, bo uważam, że płynie w nas jedna, ta sama czerwona krew. A kolor skóry? To jeden czynnik, który wyróżnia nas spośród tylu ludzi. Jesteśmy inni, a jednak podobni. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy uważają inne rasy za  gorsze. Mogę szanować inne poglądy na świat, inne zdanie, ale tego chyba nigdy nie zrozumiem. Było mi wstyd za to, że nie kto inny, jak ludzie byli i nadal są przeciwko sobie. I choć to jest jedno z dziwnych nawiązań, tym bardziej przy takim filmie, ale w Intruzie Stephenie Meyer była taka kwestia poruszana. Że to nie kto inny, a właśnie ludzie zgotują sobie, taki a nie inny los. To właśnie ludzie wybijają się nawzajem, zamiast dążyć do właściwych relacji i wspólnej, ułożonej egzystencji. Jednak film nie ocenia zachowań ludzi, lecz tylko je przedstawia, więc tego nie musicie się obawiać.

Wielkim atutem Kamerdynera jest jego obsada. Obsada idealna. Forest Whitaker spisał się w roli głównego bohatera wręcz idealnie. Za dużo tego jednego określenia, ale innego nie znajduję. Jest to rola pisana chyba specjalnie dla niego, bo nie wyobrażam sobie w niej nikogo innego. Przekazał on wszystkie uczucia, tak jak powinno to zostać pokazane. Wyśmienicie poradziła sobie także Oprah Winfrey w roli Glorii Gines. Matki i żony rozdartej emocjonalnie między ojcem, a synem. Między dwoma najbliższymi jej osobami. Ból, rozpacz, ale także determinacja i nie złamanie się w ważnych momentach. Choć takowe miała, nie spadła na samo dno i nie pozostała na nim. Odbiła się i wzmocniła, co jest najważniejsze. Oprócz tej dwójki mamy samą plejadę gwiazd, czym zostałam mile zaskoczona, bo przed obejrzeniem nie zgłębiałam się za bardzo w obsadę. Także możemy oglądać również takich aktorów jak Lenny Kravitz i Cuba Gooding Jr., jako współpracownicy głównego bohatera, Jane Fonda w roli Nancy Reagan, John Cusack jako odtwórca roli Richarda Nixona czy Robin Williams jako Dwight D. Eisenhower. Każdy z tych aktów jest wyrazisty i nie daje o sobie zapomnieć. Każdy tutaj ma swoje „5 minut”, które wykorzystuje na ile to tylko możliwe.

Jedyną wadą jest szybkie umykanie historii. Jeden prezydent zaraz zastępuje drugiego i nawet nie wiadomo, kiedy przez nasz ekran przewijają się kolejni prezydenci USA. Z jeden strony to minus, z drugiej w zupełności to rozumiem, bo trudno jest nagromadzić tego wszystkiego w przeciągu ponad dwóch godzin. Choć dla mnie Kamerdyner mógłby trwać nawet i trzy godziny, to istniałaby wtedy możliwość, że film stanie się nudny i za długi. Jest jak jest, a jest więcej niż bardzo dobrze.

Mamy, więc idealnych aktorów, świetną kreację bohaterów, intrygującą opowieść w naprawdę dobrym wykonaniu. Mamy emocje, ale także mały kawałek ważnej historii. Jest wszystko to, co składa się na naprawdę fenomenalne kino i film godny wielu Oskarów i wielu innych nagród. Ta ekranizacja z pewnością na nie zasługuje. Takie filmy warto produkować i warto je oglądać. Warto nawet wydać na bilet do kina, bo po takim seansie te pieniądze tracą znaczenie, gdyż jest świadomość, że wydało się je na coś godnego i wartego tych parunastu złotych. Wam go szczególnie polecam, a mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko zdobyć książkę Wila Haygooda o tym samym tytule i zagłębić się po raz kolejny w opowieść Cecila Gainesa, tym razem w wersji pisanej. Mam nadzieję, że książkowy Kamerdyner będzie równie wspaniały, jak ten filmowy.

 
 

 

Ocena: 10/10