Film, Recenzje

Avengers: Czas Ultrona (2015)

Avengers: Czas Ultrona plakat
Reżyseria: Josh Whedon

Tytuł: Avengers: Czas Ultrona

Oryginalny tytuł: Avengers: Age of Ultron

Data premiery: 7.05.2015 (Polska) | 13.04.2015 (świat)

Czas trwania: 2 godz. 21 min.

Obsada: Robert Downey Jr, Chris Hemsworth, Mark Ruffalo, Chris Evans, Scarlett Johansson, Jeremy Renner, James Spader, Samuel L. Jackson,… 

 
 
 

Iron Man, Kapitan Ameryka, Thor, Hulk, Czarna Wdowa i Sokole Oko po raz kolejny łączą siły, aby uratować świat przed złem, który zagraża całej ludzkości. Tym razem ich wróg jest potężniejszy niż by się mogło wydawać.  Nie pomagają w tym na pewno również duchy przeszłości, koszmary i obawy każdego z Avengersów. Co każdy z nich ukrywa? Czy zdążą zrozumieć, jak ważna jest współpraca i wzajemne zaufanie, gdy nieubłaganie nadchodzi czas Ultrona?

Druga część Avengers była jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier. Czas Ultrona zwiastował niemałe widowisko dla miłośników Marvelowskiego uniwersum. Wszystkie trailery pokazywały coś, czego chyba nikt by się nie spodziewał – jak choćby niezniszczalna tarcza Kapitana Ameryki… złamana. Tego po prostu nie można było przegapić!

Jestem pod wrażeniem każdego filmu, który wychodzi z Marvel Studios. Do tej pory zawiodłam się tylko na Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie, który był najgorszy z całej tej serii (a bo i działo się najmniej i jakoś tak… chyba cały czas miałam w pamięci Zimowego żołnierza, który był znacznie lepszy). Na szczęście Czas Ultrona nie podzielił jego sytuacji. O nie!

Z każdym kolejnym filmem dzieje się coraz więcej (tutaj już od pierwszych sekund). I nie mam na myśli tylko różnego rodzaju walk, ale także tę bardziej spokojną akcję, która ma miejsce pomiędzy scenami wysokiego napięcia. Tam, gdzie dane nam poznać jest postaci z głębszej, psychologicznej perspektywy (choć nie ma na to za dużo czasu, a i film nie należy do takich, co by miał to w głównych zamierzeniach). I wydaje mi się, że to w Czasie Ulrtrona, oprócz obu części Kapitana Ameryki jak na razie, zostało najbardziej wyeksponowane, choć dwie pierwsze części Iron Mana dopiero przede mną.

Każdy z bohaterów dostaje swoje 5 minut, które w jakiś sposób pokazuje jego postać z zupełnie innej, nieznanej dotąd strony. Każdy zmierza się ze swoimi koszmarami i najgorszą przyszłością. Każdy ma do uporządkowania jakieś sprawy, i jak się okazuje, każdy jeszcze coś ukrywa.

Co najważniejsze – oprócz znanych już bohaterów z poprzednich produkcji pojawiają się nowi, jak choćby Scarlet Witch, w którą wcieliła się Elizabeth Olsen (młodsza siostra bliźniaczek) oraz Aaron Taylor-Johnson w roli Quicksilvera. I nawet nie wiecie jak mnie to ucieszyło, bo różnego rodzaju wiedźmy i czarownice lubię, więc możecie się domyślić, jaką frajdę sprawiło mi oglądanie nawet jednej w tym filmie. Wprowadziła świeżość i coś „magicznego”, czego chyba właśnie mi brakowało. A co do gry – nie mam żadnych zastrzeżeń. Oboje spisali się naprawdę dobrze i oglądałam ich z niemałą przyjemnością. 

Na pierwszy plan wysuwają się jednak poczynania Bruca Bannera, Natashy Romanoff i Clinta Bartona, może z racji tego, że nie mają „swoich” filmów (może z wyjątkiem Hulka, ale film z 2003 roku w reżyserii Ang Lee nie ma w sobie tego teraźniejszego Marvela, już nie wspominając o tym, że tytułową postać gra Eric Bana, a nie Mark Ruffalo), a ich historie są warte jakiegoś rozwinięcia. W końcu oni również są częścią Avengers, a wiemy o nich tyle co kot napłakał (dlatego żałuję, że nie będzie jednak osobnych produkcji na ich temat). 

I nadal nie rozumiem ludzi, którzy wychodzą na napisach końcowych z sali na filmach Marvela. Ludzie, to jest grzech i nawet nie wiecie co tracicie! Jeśli o tym nie wiedzieliście, to ja Was z chęcią poinformuję – nie róbcie tego nigdy więcej. Serce mi krwawi, gdy to widzę. Marvel to nie tylko komiksy i filmy. Marvel to styl życia. Styl życia, który mówi – „na moich filmach zostaje się do ostatniej sekundy”. Bo tam rodzi się kolejne życie. To jest jak dobra nowina (choć najczęściej jest zła, ale kto by się tam czepiał szczegółów…), przepowiednia, zwiastująca nadejście czegoś nowego. Bo tam kończy się jedna przygoda, a zaczyna kolejna.

Teraz pozostaje czekać do 6 maja 2016 roku na trzeciego Kapitana Amerykę. Albo wybrać się w lipcu do kina na Ant-Mana z Paulem Ruddem i Evangeline Lily w rolach głównych, bo szykuje się całkiem dobry film. A potem na Doctor Strange, w którego wcieli się, nie kto inny jak Benedict Cumberbatch (swoją drogą… Matrina Freemana również będziemy mogli zobaczyć w jednej z marvelowskich produkcji, ale we wcześniej wspomnianym Kapitan Ameryka: Civil War. Przypadek? Nie sądzę. Watson cały czas wiernie podąża za swoim Sherlockiem, nie mogąc doczekać się kolejnego sezonu ich serialu. Nie dziwię się, bo czuję podobnie.). Nic tylko czekać, odkładać pieniądze na seanse i… chyba zamieszkać w kinie.

 
 
Ocena: 9/10
 
 
Recenzje powiązanych tytułów: